To tu, To tam: 2011

środa, 30 marca 2011

KENIA: Sam początek

Wszystko zaczęło się kiedy miałem 5 lat, wtedy właśnie zobaczyłem w kinie film Walta Disneya: Król Lew, kto by pomyślał, że kiedykolwiek to bajkowe otoczenie zobaczę na własne oczy, doświadczając jednocześnie zapachów i dźwięków prawdziwej afrykańskiej sawanny.  Jednak po kilkunastu latach, to dziecięce marzenie powróciło ze spotęgowaną siłą dając ogromną motywację do zaplanowania i zrealizowania tych kilku niesamowitych marcowych dni. W lipcu 2010 roku pod wpływem chwili i kilku niezbyt poważnych przemyśleń, a także pod naciskiem kilku niespecjalnie pozytywnych wydarzeń w życiu udałem się do biura podróży i zarezerwowałem miejsce na wycieczce swojego życia (tak wtedy o niej myślałem) i przyszedł czas na przygotowania. :)
     Przygotowania rozpoczęły się od oglądania filmów przyrodniczych oraz fabularnych- tych kręconych na terenie Kenii oraz czytanie mnóstwa artykułów w Internecie a także odwiedzanie forów internetowych o tematyce podróżniczej. Następnie przyszedł czas na zakupy- przecież zimą ciężko kupić letnie ciuchy, buty i kremy z filtrem! :D Po przeszło 7 miesiącach, 13 marca 2011 roku o godzinie 4:00 dotarłem na lotnisko w Warszawie. Po odprawie, w trakcie oczekiwania na samolot, pojawił się dreszczyk emocji związany ze zbliżającym się, pierwszym w życiu lotem.. i to ponad 10-godzinnym!

KENIA: Pierwszy dzień

 Podróż przebiegła bez żadnych problemów, pierwsze oznaki zmieniającej się strefy klimatycznej odczułem w trakcie postoju technicznego w Hurgadzie. Na miejsce dotarliśmy wieczorową porą. Przywitał mnie podmuch ciepłego i wilgotnego powietrza, od razu dało się zauważyć ogromną zmianę w porównaniu z mroźną Polską, z której wyjechałem. Po wypełnieniu wszelkich formalności związanych z wizą otrzymałem informację, że pierwszą noc spędzę na południowym wybrzeżu w hotelu Baobab Beach Resort, byłem jednak zbyt zmęczony podróżą aby przyglądać się okolicy hotelu, zaraz po kolacji cała grupa, wybierająca się na tą samą co ja wycieczkę, udała się na odpoczynek do swoich pokoi- przecież za kilka godzin trzeba było wstać i wyruszyć w dalszą podróż do największego parku narodowego Keni- Tsavo, a dokładniej do jego wschodniej części.

KENIA: Dzień drugi

Pobudka o 5 rano, szybkie śniadanie, pora ruszać! Przeszło dwugodzinna droga ukazuje prawdziwe oblicze afrykańskiego świata, które wywarło na mnie ogromne wrażenie.

        

Przez całą drogę do Parku Narodowego Tsavo towarzyszył nam upał- prawdziwy, afrykański upał- tak, tego mi było trzeba! :) Kiedy dotarliśmy na miejsce ujrzałem charakterystyczną i znaną mi z przewodników bramę wiazdową do tego największego parku Kenii.



Chwilę później spotkaliśmy pierwszych mieszkańców afrykańskiej sawanny! Prędko wymierzyliśmy w nich obiektywy aparatów fotograficznych, okulary lornetek i kamery cyfrowe- jednocześnie poczuliśmy, że nasze safari rozpoczęło się! :)





Mimo, że przed wyjazdem dowiedziałem się, że w Tsavo najtrudniej znaleźć zwierzęta, nasze pierwsze safari obfitowało w ogromną ilość słoni. ( W samym Tsavo żyje ich ponad 40 tysięcy) Dodatkową atrakcją jest ich nietypowe ubarwienie, które ma związek z wszechobecną ziemią o czerwonej barwie.









Droga do pierwszej lodży była tak jakby wejściem w całkiem inny, niż ten dotychczas znany mi, świat... w którym miałem pozostać przez najbliższe dni!









To nie był koniec atrakcji w pierwszym dniu safari! Kiedy dojechaliśmy do miejsca naszego pierwszego noclegu, od razu rzucił się w  oczy niesamowity widok z niemal  każdego miejsca na jej terenie!

Oprócz niesamowitych widoków lodża oferuje również dość nietypowych animatorów ;>



Popołudniowe safari rozpoczęło się od pytania kierowcy naszego busika: ready to a rock and roll?- pytanie to stało się hasłem przewodnim całej naszej wycieczki.






Największą niespodzianką jednak, był zaszczyt spotkania Króla Tsavo, potomka słynnego Ducha i Mroka- czyli lwa bez grzywy! 


Dzień zakończyłem wieczornym oglądaniem rodziny słoni przy wodopoju, której towarzyszyłem aż do zmroku.
cdn.

wtorek, 29 marca 2011

KENIA: Dzień siódmy i ósmy.

O poranku czekała nas kolejna długa droga do stolicy Kenii- Nairobi. Jeszcze rzut oka na największe zwierzęta zamieszkujące afrykański ląd i jedziemy do Muzeum Karen Brixen oraz na niewegetariański  lunch do Carnivore- gdzie można skosztować mięsa przeróżnych zwierząt...: krokodyla, strusia, krowy afrykańskiej, wielbłąda. . . Po tych atrakcjach niestety nie czekało nas już safari wśród zwierzaków i niesamowitych widoków afrykańskiej sawanny, a jedynie godzinny przelot do Mombasy.




Cóż nie był to specjalnie interesujący dzień... ale w sumie co by nas po tym wszystkim mogło zaskoczyć?:)

Ostatni dzień wycieczki spędziłem w tym samym hotelu, w którym przespałem pierwszą noc (Baobab Beach Resort). Hotel jak hotel, wg mnie nic nadzwyczajnego. Mimo, że w Internecie można znaleźć mnóstwo pozytywnych opinii na jego temat, mnie jakoś specjalnie nie porwał (no tak, ale w sumie nic by mnie pewnie nie zaskoczyło bardziej niż to co widziałem podczas safari!). Na terenie hotelu grasowało mnóstwo małpek- co było dla mnie największą jego atrakcją (baseny, plaże, spa i inne takie mnie mało interesują:D ). Jednak muszę przyznać, że wschód słońca nad oceanem podobnie jak ten, który widziałem nad sawanną w Tsavo East, oczarował mnie!




















koniec, a może jednak nie...